Układ rządzący: Jak system broni się przed zmianą

Założę się, że tego nie wiedzieliście.

O zamachach na Donalda Trumpa słyszeliście. O unieważnieniu wyborów prezydenckich w Rumunii zapewne też. Ale jestem prawie pewien, że nie zdawaliście sobie sprawy, iż w Polsce kilka lat temu mieliśmy do czynienia z bardzo podobną sytuacją, aczkolwiek rozwiązanie było zgoła odmienne od podanych wyżej. Subtelne – i można powiedzieć, wręcz genialne. Genialne, bo nikt nie zwrócił uwagi na prawdziwą przyczynę.

Geneza jest wspólna – chodzi o to, żeby nie dopuścić do przejęcia władzy przez ludzi spoza systemu – czyli spoza szeroko pojętej, ideologicznej lewicy. W Stanach Zjednoczonych, wobec ogromnej przewagi Trumpa, manipulacja wynikami wyborów nie wchodziła w rachubę. Dlatego zdecydowano się na fizyczne wyeliminowanie niebezpiecznego dla establishmentu kandydata – poprzez zamach. Trumpa uratował czysty przypadek – odwrócił głowę w momencie oddania strzału. Skrajną naiwnością byłoby twierdzić, że zamachowiec działał sam i nie miał żadnych powiązań z władzami. Secret Service (ochrona prezydenta) jest jedną z najlepszych na świecie. Nie da się wytłumaczyć faktu, iż wiadomość o zamachowcu dotarła do ochrony prezydenta już godzinę wcześniej, zanim Trump wszedł na scenę – i nie zrobili z tym zupełnie NIC. Takie niedbalstwo byłoby możliwe może w komendzie policji we Lwowie, ale nie w przypadku Secret Service. Trump miał zginąć, aby w Ameryce utrzymano status quo. Przypadek wywrócił te plany do góry nogami. Co będzie dalej? Czekam z niecierpliwością.

Zupełnie odmienną drogę wybrali Rumuni. Pierwszą turę wyborów wygrał prawicowy, antysystemowy Calin Georgescu. Dla elit to był szok. Wszystko wskazywało na to, że zgodnie z planem euro entuzjastyczni socjaliści nie są zagrożeni. Tymczasem szykował się przewrót porównywalny z tym w USA. Pikanterii dodaje orzeczenie Sądu Konstytucyjnego Rumunii, który to uznał wyniki pierwszej tury wyborów za wiążące. Po kilku dniach Sąd Konstytucyjny anulował swoje orzeczenie, nakazując powtórzenie wyborów. Argumentem przemawiającym za taką decyzją były rzekome niejasności przy kampanii zwycięskiego kandydata na… Tik-Toku. Uzasadnienie jest tak absurdalne, że pokazuje wręcz panikę rządzących elit. Wszystko wskazuje na to, że Calin Georgescu nie zostanie dopuszczony do ponownych wyborów, aby uniemożliwić środowiskom różnym od lewicowych przejęcie władzy. Pytanie tylko, czy Rumuni, który – podobnie jak Amerykanie – mają już dosyć faszystowskich rządów lewicy – pozwolą na takie zagrania.

Na początku tego teksu pisałem, że w Polsce mieliśmy całkiem podobną sytuację. Jednak nasza lewica zażegnała zagrożenie w sposób dużo bardziej subtelny. Pamiętacie słynne „wybory kopertowe”? PiS wystawił Andrzeja Dudę, PO – Małgorzatę Kidawę-Błońską, Konfederacja – Krzysztofa Bosaka. I stała się rzecz niewiarygodna. Kandydatka Platformy Obywatelskiej, za sprawą swoich niefortunnych wypowiedzi, zmarnowała prawie całe poparcie – zjechało ono poniżej 2%. Pod koniec wyścigu przeskoczył ją Krzysztof Bosak. Gdyby Bosak znalazł się w II turze, prawdopodobnie wygrałby z Andrzejem Dudą. Dlaczego? Bo wyborcy PO poszliby głosować PRZECIW PiS, a jedyną alternatywą byłby Bosak. Dodatkowo otrzymałby głosy całego elektoratu Konfederacji. To mogło wystarczyć, żeby wywrócić do góry nogami układ rządzący w Polsce. Zresztą dokładnie taka sama sytuacja będzie w najbliższych wyborach. Gdyby do II tury wszedł Sławomir Mentzen, to prawdopodobnie by ją wygrał zarówno z kandydatem PiS, jak i PO. Zw względu na całe dekady pielęgnowaną niechęć pomiędzy wyborcami tych ugrupowań, zwolennicy PiS tłumnie by poparli przeciwnika PO, a zwolennicy PO przeciwnika PiS – niezależnie, kto by nim był. Wraz z elektoratem Konfederacji dałoby to spektakularne zwycięstwo.

Wróćmy jednak do wyborów kopertowych. Gdy zaistniało realne niebezpieczeństwo, że duopol PiS-PO zostanie przełamany, podjęta została decyzja o anulowaniu wyborów. To była jedyna możliwość, żeby PO mogło wymienić Kidawę-Błońską na Rafała Trzaskowskiego. Oficjalną przyczyną odwołania wyborów był sprzeciw Jarosława Gowina – który, zupełnie przypadkiem, do 2013 roku był członkiem Platformy Obywatelskiej, a nawet kandydował na przewodniczącego tej partii. W rzeczywistości PiS i Platforma dogadały się w sprawie odwołania wyborów, gdyż żadne z tych ugrupowań nie mogło zaryzykować wejścia Bosaka do II tury. W nowych wyborach, po wystawieniu Trzaskowskiego, niebezpieczeństwo zostało zażegnane i żaden kandydat poza duopolem PiS-PO nie mógł zagrozić systemowi.

Nasza uwaga została sprytnie odwrócona. PiS udawał, że chce wyborów, ale nie może ze względu na Gowina. PO chciało przełożenia i zapowiadało rozliczenie PiS za nieudane wybory kopertowe. Oczywiście do żadnego rozliczenia nie doszło, a specjalna komisja sejmowa jedynie pozorowała działanie. Trochę zresztą nieudolnie. Przewodniczący komisji – Dariusz Joński – od początku miał startować do Europarlamentu z pierwszego miejsca KO, a jego wybór de facto zakończyłby działanie komisji. I – zgodnie z przewidywaniami – zakończył. Bo taka była umowa.

Zarówno w Stanach Zjednoczonych, Rumunii, jak i Polsce mieliśmy do czynienia z próbą utrzymania władzy przez tradycyjny establishment, który nie dopuszczał do przejęcia rządów przez osoby spoza systemu. W USA zagrożenie próbowano rozwiązać dramatycznie, w Rumunii przez manipulacje sądowe, a w Polsce, przy subtelnym podejściu, poprzez anulowanie wyborów kopertowych. Choć metody różniły się, cel pozostał ten sam – zachowanie dominacji głównych ugrupowań politycznych, kosztem woli wyborców i potencjalnych zmian w kraju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *