Drugie dno słynnego orzeczenia Sądu Najwyższego w spawie Dariusza Barskiego

Ten wpis Was może mocno zaskoczyć, bo istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że nie macie pojęcia o podanych poniżej faktach.

O wczorajszym orzeczeniu Sądu Najwyższego w sprawie bezprawności odwołania Prokuratora Krajowego Dariusza Barskiego zapewne wiecie. O tym, że obecne władze przy akompaniamencie nielicznej grupy usłużnych prawników postanowiły zignorować w/w postanowienie jako nieistniejące – też zapewne wiecie. Można się zgadzać z jedną lub drugą stroną – to w tym momencie nieistotne.

Ważne jest drugie dno. A jest ono szokujące.

Po pierwsze i najważniejsze – w mediach jak mantra powtarzane jest zdanie, że skład sądów złożony z tzw. neosędziów jest nielegalny i ich orzeczenia nie mają mocy prawnej, zgodnie z kilkunastoma orzeczeniami TSUE i ETPCz oraz uchwałą 3 Izb Sądu Najwyższego. Tymczasem NIE MA ANI JEDNEGO WYROKU ani TSUE, ani ETPCz, z których by wynikało, że tzw. neosędziowie nie są sędziami. Wiedzieliście o tym? Natomiast uchwała 3 Izb absolutnie nie wskazuje, ani nawet nie sugeruje, że orzeczenia wydawane przez. tzw. neosędziów są nieistniejące. Uchwała stwierdza, że orzeczenia są obarczone wadą, ale ISTNIEJĄ. Zresztą Minister Sprawiedliwości Bodnar proponuje, aby tzw. neosędziów cofnąć na poprzednio zajmowane stanowisko… sędziowskie. Jak to, w końcu są sędziami czy też nie?

Po drugie: mylicie się, jeżeli uważacie, że Bodnar nie uznaje żadnego z orzeczeń sądów, jeżeli w składzie sędziowskim znajdują się tzw. neosędziowie. Nie, Bodnar nie uznaje tylko tych orzeczeń i wyroków, które jemu konkretnie nie są na rękę. Co więcej, podczas omawianej sprawy Bodnar wysłał 2 prokuratorów reprezentujących jego stanowisko. Prokuratorzy, ubrani w togi, podczas rozprawy zwracali się do Sądu „Wysoki Sądzie”. Wszystko to wskazuje na to, iż Sąd był uznany przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Dodatkowo Prokuratura Krajowa uznawała Izbę Karną Sądu Najwyższego w setkach spraw wcześniej – również w tych, gdzie orzekali tzw. neosędziowie. Podobnie, jak w omawianej rozprawie – również przedstawiała swoje stanowisko. Trudno przypuszczać, że gdyby prokuratura uznała, że nie jest to to sąd, wysłałaby dwóch prokuratorów w togach, aby ją reprezentowali. Wszystko zmieniło się w piątek, gdy po niekorzystnym dla Ministerstwa Sprawiedliwości wyroku, Izba Karna Sądu Najwyższego została po prostu dopisana do długiej listy nieuznawanych przez rząd instytucji. Do czego to doprowadzi – pisałem kilka dni temu.

A teraz najlepsze. Swoje głośne orzeczenie i bezprawności działań ministra Bodnara Sąd Najwyższy wydał w składzie 3-osobowym. Sędzią sprawozdawcą był Zbigniew Kapiński. Przeszedł wszystkie szczeble kariery sędziowskiej. Do Sądu Najwyższego został powołany z Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Nawiasem mówiąc, swego czasu był obiektem krytyki przez PiS, gdyż w 2013 roku uczestniczył w procesie apelacyjnym utrzymującym uniewinnienie I sekretarza KC PZPR za wprowadzenie stanu wojennego. Wcześniej uznał za kłamcę lustracyjnego posła Piotra Luśnię – szefem koła tego posła w parlamencie był Antoni Macierewicz. Oprócz tego, że Kapiński jest wyjątkowo doświadczonym sędzią – jest też wybitnym teoretykiem prawa – opublikował najbardziej znany podręcznik traktujący o pisaniu aplikacji adwokackich i radcowskich.

Drugim sędzią był dr Marek Siwek – również przeszedł wszystkie stopnie kariery. Zaczynał w Sądzie Rejonowym w Lublinie, do Sądu Najwyższego został powołany z Sądu Apelacyjnego w Lublinie. Oprócz tego zajęcia Siwek jest wykładowcą Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie oraz autorem licznych publikacji naukowych. Również podpadł PiS, gdy w 2017 roku utrzymał w mocy wyroki skazujące osoby ze środowiska kibiców.

W końcu trzecim sędzią był prof. Igor Zieliński – również wieloletni sędzia, autor ogromnej ilości publikacji, głównie z zakresu prawa karnego

Tymczasem za legalnych sędziów Sądu Najwyższego obecna władza uznaje między innymi: Karola Weitza, Włodzimierza Wróbla czy Dawida Miąsika. Wymienieni wyżej sędziowie wielokrotnie kwestionowali legalność awansu do Sądu Najwyższego sędziów, którzy mieli rekomendację KRS po 2018 roku, czyli wg nowomowy tzw. „neosędziów”.

Jak wobec tego wyglądało powołanie „legalnych” sędziów, których uznaje koalicja rządząca? Lepiej usiądźcie.

Karol Weitz od 2001 roku był członkiem Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego przy Ministrze Sprawiedliwości. Był również zatrudniony na Uniwersytecie Warszawskim, jako podwładny Prezesa Izby Cywilnej Sądu Najwyższego – Tadeusza Erecińskiego. Na wniosek przełożonego Karol Weitz został zatrudniony w Sądzie Najwyższym jako specjalista. Mimo, że nigdy wcześniej nie wykonywał zawodu sędziego, co więcej – nie posiadał nawet aplikacji sędziowskiej, w 2013 roku zgłosił się na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego. Ponieważ nie spełniał podstawowych wymogów dla kandydata, oczywistym było, że Krajowa Rada Sądownictwa odmówiła akceptacji kandydata. Karol Weitz odwołał sie do… Sądu Najwyższego, który odwołanie… uwzględnił. Pod koniec lipca wywodzący się z Platformy Obywatelskiej prezydent Bronisław Komorowski powołał Wietza na Sędziego Sądu Najwyższego.

Kolejny „legalny” sędzia, Włodzimierz Wróbel. Jego kariera sędziego była podobna, jak Weitza, czyli… żadna. Nigdy nie był sędzią, nigdy nie orzekał. Pracował jedynie w Komisji do spraw Reformy Prawa Karnego przy Ministrze Sprawiedliwości oraz w Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego. Pomimo tego w 2008 roku zgłosił się jako kandydat na Sędziego Sądu Najwyższego. Krajowa Rada Sądownictwa odrzuciła jego kandydaturę. Jednak Wróbel 3 lata później ponownie się zgłosił – tym razem KRS zdecydowała BEZ UZASADNIENIA o przedstawieniu kandydatury prezydentowi. W ten sposób Wróbel, mimo braku spełnienia minimalnych wymagań, został decyzją Bronisława Komorowskiego powołany na stanowisko Sędziego Sądu Najwyższego.

Sędzią nigdy nie był również Dawid Miąsik – kolejny „legalny” sędzia Sądu Najwyższego. Po ukończeniu studiów prawniczych Miąsik był pracownikiem UMCS, a następnie asystentem sędziego Sądu Najwyższego Andrzeja Wróbla. W 2013 roku przedstawił swoją kandydaturę na sędziego Sądu Najwyższego. Podobnie, jak w przypadku Weitza, kandydatura została zaopiniowana negatywnie: brak doświadczenia zawodowego i życiowego, nie da się nawet stwierdzić, czy kandydat odnalazłby się na sali sądowej, gdyż NIGDY nie wykonywał zawodu sędziego. Dalej sprawy potoczyły się identycznie jak w przypadku Weitza: skuteczne odwołanie do Sądu Najwyższego, a następnie powołanie na sędziego Sądu Najwyższego przez prezydenta… a jakże, Bronisława Komorowskiego z PO.

Jak była możliwa taka patologia? Otóż przed 2018 rokiem, kiedy to w Sądzie Najwyższym orzekali wyłącznie „legalni” i „niezależni” sędziowie, konkursy na stanowiska w SN były jedynie pozorne. W przytłaczającej większości zgłaszali się tylko kandydaci „zaproszeni”, nikt spoza zamkniętego kręgu nie miał szans zostać sędzią SN. Natomiast zaproszeni, nawet jak nie spełniali żadnych kryteriów (vide trzech omówionych powyżej sędziów) i dostali negatywną opinię KRS, to i tak odwołanie od tej opinii rozpatrywał Sąd Najwyższy, a więc ten, którego sędziami mieli zostać odrzuceni kandydaci. I tak kółko się zamykało.

Dzisiaj ci sędziowie z patologicznych „konkursów”, bez kompetencji, nie spełniający podstawowych warunków – kwestionują status innych sędziów, którzy poza ogromnym doświadczeniem w orzekaniu przeszli przez całe życie wszystkie stopnie kariery sędziowskiej, a jedyną ich winą jest to, że dostali rekomendację od „upolitycznionej” KRS. Co i tak nie ma najmniejszego znaczenia, gdyż na stanowisko sędziego SN powołuje prezydent, a może się to zdarzyć mimo negatywnej opinii KRS – co udowodniły omówione przykłady.

2 komentarze

  1. Jacek says:

    * sędzia Zbigniew Kapiński (nie: Karpiński)

    1. Przemysław Martyka says:

      Dziękuję, poprawione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *