Wyobraź sobie klasę w szkole, w której matematykę wykłada starszy, bardzo szanowany profesor. Napisał na tablicy proste działania, oczywiste dla niego. 2+2=4. Klasa absolutnie nie przyjęła tego, co nauczyciel mówi. Zaczęli go wyśmiewać, nazywać idiotą i pustakiem. Jeden przez drugiego przekrzykiwał, że tylko debil twierdzi, że 2+2=4. Nauczyciel opuścił głowę i zakończył lekcję. Po szkole spotkał się ze swoimi przyjaciółmi – też cenionymi nauczycielami. Okazało się, że podobny los spotkał nauczyciela geografii, który usiłował przekazać, że Ziemia jest kulą. Oraz nauczyciela biologii za zdanie, że ludzie oddychają tlenem. To nie miało znaczenia, że jeden z wyśmiewanych nauczycieli miał tytuł profesora, kilku było doktorami, a wszyscy bardzo doświadczeni i cenieni w swoich dziedzinach. Młodzież wiedziała lepiej.
Prawdziwy szok nastąpił kolejnego dnia. Gdy pedagodzy przyszli do szkoły okazało się, że samorząd uczniowski ogłosił konkurs na „Nauczycielską bzdurę roku szkolnego”. To uczniowie w głosowaniu decydowali, który nauczyciel odbierze ten mało zaszczytny tytuł. Choć był wczesny ranek, większość uczniów już zdążyła oddać swoje głosy, a prowadził zdecydowanie nauczyciel matematyki za równanie z lekcji „2+2=4”.
Do akcji przyłączyła się dyrekcja, organizując uroczyste ogłoszenie wyników na szkolnej akademii. Miejscowa prasa podchwyciła temat, bezlitośnie wyśmiewając w swoich artykułach „zdobywców” czołowych miejsc w uczniowskim plebiscycie. Jeszcze wiele miesięcy później media, gdy tylko wspominały o kolejnym naukowym osiągnięciu nauczyciela matematyki, zawsze dodawały, że to on właśnie zdobył tytuł „Nauczycielskiej bzdury roku szkolnego”.
Brzmi abstrakcyjnie, prawda. Szkoda tylko, że wcale tak nie jest.
Co roku organizowany jest plebiscyt „Klimatyczna bzdura roku”. W tym roku do głównej antynagrody nominowani byli między innymi: Prof. dr hab. inż. Władysław Mielczarski, dr inż. Jan Kubicki, dr hab. inż. Krzysztof Kopczyński, dr hab. inż. Jarosław Młyńczak, dr inż. Tomasz Wójcik, prof. Piotr Kowalczak czy prof. Leszek Marks. Wszyscy oni są cenionymi naukowcami. Natomiast w głosowaniu, który z nich powiedział największą bzdurę, wzięli udział internauci – w większości całkowici ignoranci, nie mający żadnego pojęcia w temacie. Tak jak uczniowie, którzy wyśmiewali nauczyciela.
To nie wszystko. Wyniki tego „plebiscytu” zostały oczywiście niezwłocznie podchwycone przez mainstreamowe media i puszczone dalej w świat. Powiem wprost – nagłośniona została decyzja idiotów oceniających naukowców. A widzowie i czytelnicy siedzą i biją brawo.
Przypomina mi to czasy tzw. pandemii. Wtedy też lekarze i naukowcy, którzy ośmielili się mieć inne zdanie, niż władze i mainstream, byli odsądzani od czci i wiary, wyśmiewani, ciągani po sądach. Dzisiaj, po latach, gdy okazało się, że to oni mieli rację – system nadal się nie zdobył na przeprosiny, a niedawni prześmiewcy udają, że nic wielkiego się nie stało. Otóż stało się. I dzieje się nadal. Albo się otrząśniemy z tego festiwalu głupoty, albo niedługo pozostaną po nas jedynie opisy historyczne. Jak po Majach czy Aztekach.
Ostatecznie to my, jako społeczeństwo, decydujemy, czy chcemy budować naszą przyszłość na wiedzy i rozsądku, czy na krzyku większości i ignorancji. Historia pokazuje, że lekceważenie nauki prowadzi do upadku cywilizacji, a fałszywe autorytety mogą wciągnąć nas w spiralę absurdu, z której trudno się wyrwać. Jeśli nie zaczniemy doceniać prawdziwych ekspertów i nie przeciwstawimy się manipulacji, możemy obudzić się w świecie, gdzie prawda przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.