Zgodnie z przewidywaniami (pisałem o tym niecałe 3 tygodnie temu), a wbrew wszelkim sondażom, Prezydentem USA został Donald Trump. To, że on wygra, było prawie pewne. Zwycięstwo Trumpa obstawiali bukmacherzy – a oni pomylili się zaledwie 2 razy na przestrzeni 158 lat. Nie jest to zaskakujące, gdyż w przeciwieństwie do badań opinii publicznej, tutaj w grę wchodzą duże pieniądze.
Pytanie wobec tego, dlaczego sondażownie się pomyliły – i to w tak spektakularny sposób? Dlatego, że zupełnie nie chodziło o podanie rzetelnych wyników. To była część wyborczej zagrywki, wykorzystująca grę na podświadomość – a bardziej konkretnie: społeczny dowód słuszności. Przekaz miał być jasny: zdecydowana większość obywateli plus prawye wszyscy celebryci popierają Kamalę Harris. Jednym zdaniem – skoro wszyscy tak robią, to musi mieć sens. Tak właśnie działa owczy pęd. Doskonale to kiedyś nazwał Waldemar Łysiak: „Żryjmy gówna, w końcu miliardy much nie mogą się mylić”.
Społeczny dowód słuszności to jedna z wielu technik manipulacji, na którą nabiera się społeczeństwo. Szerzej pisałem o tym w osobnym wpisie. Jeżeli jesteś zainteresowany tematem, znajdziesz to pod tym linkiem.
Mimo płaczu naszych rodzimych, mainstreamowych mediów (nawiasem mówiąc, z przyjemnością na to patrzę), wygrana Trumpa to świetna wiadomość dla Polski i dla świata. Prawdopodobnie na nic zdadzą się zakusy ministra Sikorskiego, aby włączyć Polskę do wojny z Rosją. Trump obiecał zatrzymać tę walkę – i ma wszelkie argumenty ku temu, żeby się to udało. Ta wojna już od wielu miesięcy jest bez sensu. Nie ma żadnych wątpliwości, że Ukraina nie odzyska zajętych przez Rosję terenów, a każdy dzień powoduje, że traci kolejne obszary swego kraju. Czy to się nam podoba, czy nie – jedynym wyjściem jest zatrzymanie działań wojennych dokładnie w takim punkcie, jak teraz. I Trump jest w stanie do tego doprowadzić. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że między Ukrainą i Rosją już dawno by doszło do rozejmu, gdyby nie działania Wielkiej Brytanii i USA. Dostarczanie broni z zakazem jej nieautoryzowanego użycia obliczone było na to, żeby wojnę przeciągać, a nie zakończyć. Bo dokładnie o to Anglosasom chodzi. Jak najbardziej osłabić Rosję, nie angażując w to własnych sił.
Teraz sytuacja się ma szansę zmienić. Zresztą wystarczy spojrzeć w przeszłość, na czas pierwszej prezydentury Trumpa. Zredukował on liczbę wojsk USA w Afganistanie i Iraku, wycofał część żołnierzy z północnej Syrii, a także wycofał część sił z Afryki. Od początku do końca działał na rzecz pokoju na świecie. Czyli zupełnie inaczej, niż administracja demokratów. Nie piszę: Kamala Harris, gdyż dla każdego obserwującego sytuację jest zupełnie jasne, że kandydatka demokratów nie ma i nie miałaby praktycznie żadnej samodzielności. Harris ma problemy z prostą argumentacją i na pierwszy rzut oka widać, że jest jedynie marionetką, sterowaną z tylnego siedzenia. Podobnie zresztą, jak Biden w końcówce swojej kadencji.
Problem mają również polskie elity. Proszę spróbować wyobrazić sobie sytuację, że Radosław Sikorski zostanie prezydentem, a następnie wraz ze swoją żoną spotka się z Trumpem i pierwszą damą USA. W Stanach Zjednoczonych doskonale pamiętają i będą pamiętać wyzwiska kierowane przez żonę Sikorskiego, Anne Aplebaum, pod adresem prezydenta-elekta. Porównywała go do Hitlera, Stalina i Mussoliniego. Bogdan Klich, kreowany na ambasadora Polski w USA, nazwał Trumpa „niezrównoważonym i nie szanującym demokracji politykiem”.
Jeżeli Polska chce wyjść z twarzą z sytuacji, której nikt z polityków nie przewidział, a która była wręcz oczywista – jedynym wyjściem jest natychmiastowe odsunięcie w polityczny niebyt wszystkich tych pierwszoplanowych polityków, którzy pozwalali sobie na całkowicie odbiegające zarówno od standardów demokracji, jak i przyzwoitości, obrażanie prezydenta Trumpa. Podejrzewam jednak, że rządzący podejmą alternatywną decyzję – po prostu schowają głowę w piasek i będą udawać, nic się nie wydarzyło. Dyplomacja amerykańska jest jednak dużo mądrzejsza, niż przeciętny polski wyborca.
Pierwsze sygnały już mamy. J.D. Vance, nowy wice-prezydent USA, już jakiś czas temu oficjalnie krytykował działania rządu Donalda Tuska. Zaznaczył, że siłowe przejęcie mediów publicznych rodzi pytania o działania nowego rządu względem wolności mediów i rządów prawa w Polsce. Podsumował, że „to, co widzimy w Polsce, jest prawdziwym atakiem na demokrację„.
Tak nas widzą nowe władze w USA – czy się nam to podoba, czy nie.